wtorek, 28 sierpnia 2012

Rozdział V: Szczeniaczki i kiciusie

W klasie zastałam jedynie nauczyciel i jakąś piątkę uczniów, zajmujących już swoje miejsca. Belfer, gdy tylko postawiłam kilka kroków zwrócił w moją stronę głowę i delikatnie się uśmiechnął. Był bardzo młody, mógł mieć co najwyżej 26 lat. Śniada cera, jasne blond włosy i brązowe oczy. Emanowała z niego bardzo pozytywna energia, że aż chciało się go na wstępie przytulić. Był jak... szczeniaczek.

Zdumiałam się sama sobie, że pomyślałam o historyku w taki sposób. Mimo wszystko byłam pewna, że należy do ludzi pogodnych. Teraz zsunął się z brzegu biurka, na którym wcześniej siedział i podchodził do mnie powoli. Znalazłszy się z nim twarzą w twarz od razu uścisnął moja dłoń i z wciąż z tym zachęcającym uśmiechem przedstawił się jako pan Goodwell. Wydukałam coś na kształt swojego nazwiska. Widział zapewne, że jestem zestresowana, dlatego nie robił problemów, a pomyślał za mnie o wszystkim. Wręczył mi podręcznik i polecił znalezienie sobie miejsca. Ruszyłam przez rząd ławek do tej ostatniej. Nie miałam najmniejszego zamiaru rzucać się w oczy, chciałam cicho przesiedzieć tą lekcję, później ewentualnie się z kimś zapoznać. Mój plan spalił na panewce, gdy zasiadłam na krześle dostałam reszta uczniów w sali zebrała się wokół mnie i zaczęło się standardowe powitanie.

"Jesteś nowa? Jak się nazywasz? O, a gdzie mieszkasz? A skąd pochodzisz?"

Sumiennie odpowiadałam na pytania, zachowując przy tym spokój i starając się wyglądać sympatycznie. Poznałam imiona otaczających mnie osób. Gruby okularnik miał na imię Steve, chuderlawy rudzielec nazywał się Ben, niziutka blondyneczka to była Carly, a kolejna - Elly nie miała żadnych szczególnych znaków, byłą szczupłą i wysoką brunetką, dość ładną. Na ostatnią osobę z grupki poświęciłam więcej uwagi niż na pozostałych. Nazywała się Polly Jenkins. Była zjawiskowo piękna. Długie rude włosy, porcelanowa cera i oczy - brązowe, ale nie tak zwyczajnie. Jej tęczówki miały dość normalny, ale jednocześnie niezwykły wyraz. Sama nie wiem. Możliwe, że były to najzwyczajniejsze oczy pod słońcem, ale te zdawały mi się być niesamowicie błyszczące i ciepłe. Była szczupła i niewysoka, ale niczego jej nie brakowało. Zadziwiły mnie ubrania. Miała sukienkę a'la lolitka, tylko może trochę skromniejszą i futerkowe bolerko, a na nogach lakierowane trzewiczki. Dodatkowo jej włosy zdobiła przedziwna opaska z wielkim kwiatem i niewiadomo czym jeszcze, a na nadgarstkach nosiła multum bransoletek. Przyglądała mi się uważnie i zadała pytanie.

- Lubisz koty?

Głos utkwił mi w gardle. Po kiego jej to wiedzieć!? Reszta popatrzyła na dziewczynę dziwnie, ale bynajmniej nie wydawali się być zaskoczeni. Wydusiłam z siebie odpowiedź, o ile rzecz jasna pojedynczy odgłos jak "Hę?" można nazwać odpowiedzią.

Powtórzyła pytanie takim tonem, jakby nie widziała w nim nic zdumiewającego. Rozejrzałam się, szukając jakiejś kamery, albo czegokolwiek innego, co udowadniałoby mi, że to zwyczajny żarcik dla nowej w szkole. Niczego takiego nie zauważyłam, dodatkowo spojrzenia reszty grupy informowały mnie, że Polly pyta na serio.

- Ummm, tak. Lubię koty. - Wysiliłam się, by brzmieć na jak najmniej zmieszaną. Jenkins pokiwała głową i rzekła.

- Yhym, tak myślałam. Sama wyglądasz jak taka słodka, mała kicia. - Wybałuszyłam na nią oczy, ale ona tylko zachichotała. Siadła przy sąsiednim stoliku, a tuż po tym rozbrzmiał dzwonek i do klasy zaczęli napływać uczniowie. Nawet jeżeli mieli zamiar siąść w drugim końcu sali, nie przeszkadzało im to w szybkim podejściu do mnie i powitaniu uśmiechem i tym podobnymi.

Postanowienie, by słuchać tego co mówi pan Goodwell, okazało się być o wiele trudniejsze do zrealizowania niż mogło mi się zdawać. Ale skąd ja mogłam wiedzieć, że ktoś powie mi - tak od niechcenia - że przypominam kotka. Wciąż spoglądałam na tą dziewczynę, chociaż ona nie raczyła mnie ani jednym, przelotnym spojrzeniem. Nie wyglądała też na specjalnie zainteresowaną lekcją, bo bazgrała coś na pojedynczej kartce, a byłam pewna, ż nie robi notatek. Analizowałam te kilka słów, które do mnie powiedziała, doszukiwałam się wskazówek, przeszło mi nawet przez myśl, że to jakiś szyfr, który powinnam była odgadnąć. Dźwięk wieszczący zakończenie lekcji nadszedł niespodziewanie szybko. Wrzuciłam swoje rzeczy do torby, a kiedy podniosłam wzrok Polly nie było już w sali. Wyszłam na korytarz, rozejrzałam się w obie strony, ale również nie znalazłam po niej śladu. Poczułam natomiast klepnięcie w ramię i czyjś skrzekliwy głos. Należał do chuderlawego rudzielca, Bena i oznajmiał mi:

- Nie przejmuj się. Ona już taka jest... dziwna. - Cicho parsknęłam, po czym pozwoliłam Benowi wskazać drogę na następną lekcję.

Kolejne godziny mijały szybko, w czasie lunchu usiadłam z nowo poznanym Markiem i jeszcze kilkoma znajomymi z mojego rocznika. Charlie nie pojawiła się na stołówce, ale spotkałam ją wcześniej i wytłumaczyła to koniecznością uczestnictwa w spotkaniu kółka teatralnego. Gorąco mnie też przepraszała, że nie będzie mogła wrócić razem ze mną do domu, ponieważ po szkole została zaproszona przez kolegę z klasy na spacer. Nie byłam o to rzecz jasna zła. Cieszyłam się widząc jej zarumienioną twarz i promienny uśmiech kiedy mówiła o tym "koledze". Poza tym byłam pewna, że uda mi się bezproblemowo wrócić do sąsiedztwa.

Podczas lunchu Mark zapytał o kilka faktów z mojego życia, więc wszystkim znajomym opowiedziałam o chorobie, leczeniu i wszystkim innym. Blondyn był zzawstydzony i przepraszał, ze pytał, ale je odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą, że nawet gdyby nie zapytał, to bym o tym powiedziała, bo postanowiłam nie zatajać takich rzeczy. Standardowo później padły pytania o moje zdrowie i tym podobne. Jedynie Mark siedział cicho, zapewne wyzywając siebie od najgorszych chamów. Jego strapienie było dość zabawne. Uznałam wtedy, że to bardziej on niż pan Goodwell zasługuje na porównanie ze szczeniaczkiem.

Wybiła godzina 15 i przyszła pora by opuścić budynek szkoły. Idąc przez parking myślałam o całym dzisiejszym dniu. Był naprawdę udany. Stwierdziłam nawet, że należał do jednych z lepszych. Byłam prawdziwie zaskoczona, że tutejsi nastolatkowie są tak sympatyczni, otwarci i pełni zrozumienia. Czułam, że znajdę tu spokój i, że w Count Creek dopełni się moje szczęście.

Poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Obejrzałam się zszokowana w stronę postaci i ku mojemu nieobliczalnemu zdziwieniu zobaczyłam Polly. Tą śliczną dziewczynę, która porównała mnie do kiciusia. Rozdziawiłam usta i musiałam wyglądać wtedy jak ułomna. Polly zachichotała i wzięła pod ramię, delikatnie szarpiąc i wprawiając mnie ponownie w ruch.

- Jesteś naprawdę przeurocza! Zupełnie jak...

- Kiciuś. - Dokończyłam. Zaśmiała się znowu.

- Tak! Widzę, że zaczynasz rozumieć mój tok myślenia! - Ruda była niezwykła. Ten jej zapał, ta radość były poruszające. Szybko udzielił mi się jej nastrój i szłam z nią ramię w ramię, jakbyśmy były długoletnimi przyjaciółkami. Polly z pewnością była dziwna. Ale sprawiała, że kiedy wyszłyśmy z parkingu już kochałam ją jak siostrę. Sama nie wiem, jak nasza rozmowa schodziła na kolejne tematy, ale w ciągu 20 minut, które szłyśmy dowiedziałam się, że Jenkins kocha rysować. Znalazłyśmy w tym wspólny temat, bo i ja się tym interesowałam. Uczęszczałam niegdyś na zajęcia plastyczne, a w szpitalnym łóżku malowanie było jedną z moich nielicznych przyjemności. Powiedziałam jej o tym. Jak się okazało, rudowłosa słyszała już o mojej chorobie, ale kiedy się do tego przyznała, zupełnie inaczej niż inni ludzie, nie zapytała mnie wcale o samopoczucie. Zdawało mi się, że było to dla niej oczywiste i wszystko czytała ze mnie jak z otwartej księgi, więc pytania tego typu są jej całkowicie zbędne.

Polly mieszkała na końcu mojej ulicy. Całkowicie naturalnie, nie chcąc rozstawać się z nową koleżanką zaprosiłam ją do siebie. To naprawdę dziwne. Osoba z moją historią powinna być conajmniej wycofana i nieufna na nowe znajomości, tymczasem ja zapraszam do domu dziewczynę, którą poznałam kilka godzin temu, i z którą rozmawiałam jedynie 20 minut.

- Szybka jesteś! Znamy się tak niedługo, a ty już mnie chcesz u siebie gościć!

- Czy ubliżam ci jakoś w ten sposób? Czy to cię do mnie zniechęca? - Zapytałam pewnie, bo w dziwny sposób doskonale wiedziałam, że to swego rodzaje gra.

- Absolutnie nie! - Rzekła przekornie i z zawadiackim uśmiechem. Pobiegłyśmy do frontowych drzwi i chwilę po naciśnięciu dzwonka w wejściu stanęła mama, witając nas serdecznym uśmiechem. Zapewne przez okno widziała mnie i Polly, dlatego o nic nie pytała, jedynie poleciła zdjąć buty.

- Obiad za pół godziny! - Krzyknęła moja rodzicielka kiedy już wbiegałyśmy po schodach na górę.

------------------------------

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!!! Wiem, ze strasznie nawaliłam. Miał być rozdział 17 sierpnia, a jest 28 ;/ Prawie dwutygodniowe opóźnienie.
W rozdziale pojawia się Polly, ekscentryczka i tzw. wolna dusza. Naprawdę polubiłam tą bohaterkę, mam z nią związane wielkie plany! Będzie takim motywem komicznym w tym opowiadaniu :)
Możecie rzecz jasna poczytać o niej i innych w zakładce BOHATEROWIE.
Do następnej.
Kocham;*

1 komentarz:

  1. Opłacało się czekać. Świetny rozdział i naprawdę dobry pomysł z kiciusiami. Już nie mogę się doczekać, co dalej z Polly. :D
    Ja tez kocham ;*

    OdpowiedzUsuń