poniedziałek, 1 października 2012

Rozdział VI: O Polly i początku nowej rzeczywistości...

Przyglądałam się jak Polly swoimi chudymi palcami przerzuca kolejne kartki mojego szkicownika. Denerwowałam się, ponieważ nie wiedziałam jak oceni moje prace. Byłam pewna, że zna się na rzeczy i imponowała mi obszerną wiedzą na temat sztuki. Ludzie twierdzą, że o ile opinie na temat ich dzieł są szczere i trafne, nie obchodzi ich czy są to komentarze pochlebiające ich zdolnościom czy też wprost przeciwnie. Czułam się lekko zdezorientowana, gdyż ja nie lubiłam, kiedy ktoś krytykuje moje rysunki. Oczywiście akceptowałam każdą wypowiedź na ich temat, choć było ich naprawdę niewiele - nie pokazywałam moich szkiców zbyt wielu osobom. Faktem jest jednak, że przez złe recenzje nie czułam się komfortowo, nachodziły mnie paranoiczne myśli na temat sensem mojej twórczości. Zastanawiałam się czy inni ludzie na tej planecie czują podobnie do mnie, czy naprawdę są wdzięczni za krytyczne oceny. Polly po przejrzeniu pliku kartek, zrównała je wszystkie i z nonszalancją odłożyła na biurko. Odwróciła się w moją stronę robiąc półobrót i powiedziała coś co zbiło mnie całkowicie z tropu. - Powinnyśmy zejść na dół. Twoja mama zacznie się niecierpliwić. Zamrugałam pośpiesznie, tym samym pewnie upewniając Ruda w myśli o moim braku bystrości umysłu.
- Mówię o obiedzie, głuptasie! - pociągnęła mnie do drzwi i po chwili zbiegałyśmy już po schodach. Aż do momentu, w którym stanęłam w progu kuchni, a mama zaczęła chwalić miedziane włosy Polly, próbowałam odnaleźć się w sytuacji. Każdy normalny człowiek spodziewałby się, że osoba, która ogląda jego prace, powinna przedstawić swoje zdanie o nich. Prawda? Tymczasem moja nowa przyjaciółka w chwilę po zapoznaniu z moją twórczością, jakby nigdy nic zmieniła temat, nawet słowem o niej nie wspominając. Trochę mnie to gniewało. A może bardziej niepokoiło? Co jeśli nie powiedziała nic o moich pracach, ponieważ jej się nie podobały? Nie wiem jak zniosłabym, gdyby opinia osoby, którą darzę takim szacunkiem, niszczyła moje nadzieje.
Z udawanym spokojem zjadłam obiad. Z radością zauważyłam, że moja mama i Polly dogadują się bardzo dobrze. Ich pogodne nastroje udzieliły się wreszcie i mi, i po kilkuminutowej refleksji, w końcu się rozweseliłam. Moja rodzicielka czuła się nadzwyczaj swobodnie w towarzystwie mojej rówieśniczki, powiem więcej, zdawała się z nią być w jak najlepszych stosunkach, niczym z wieloletnią psiapsiółą. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, ponieważ na własnych przykładzie mogłam stwierdzić, ze Polly posiada niezwykły dar zjednywania do siebie ludzi. Aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że nie była szarą jednostką, niczym nie wyróżniająca się z tłumu. O nie! W moich oczach była barwnym motylem, który choć drobny i niepozorny, ma zdolność poprawienia najbardziej parszywego humoru beztroskim trzepotem skrzydeł. W końcu całkowicie uwolniona od nostalgicznych myśli cieszyłam pyska - jak to mawia mój daleki kuzynek z Tenesee - kilka razy opluwając się przy tym zupą. Temu towarzyszyły jednak kolejne salwy śmiechu, a dzięki temu krąg się zamykał.
Po skończonym posiłku, ruszyłyśmy z powrotem na piętro. Ani ja, ani moja mama nie chciałyśmy nawet słyszeć, aby rudowłosa dziewczyna nas opuszczała. Ona jednak szybko odstąpiła od pomysłu nagłego pozostawienia nas samych sobie. Kilka minut po powtórnego wkroczenia na teren mojego pokoju usłyszałam trzask frontowych drzwi, który informował mnie, że głowa rodziny wróciła z pracy.
- Twój tata już wrócił? - zapytała Ruda.
- Yhy - przytaknęłam.
- Chcę go poznać - zakomunikowała mi bez zbędnych ceregieli. Mimo, że postanowiłam w duchu nie dziwić się więcej dziwacznym pomysłom nowej znajomej, inicjatywę z jaką wyszła nie mogłam skomentować niczym innym jak:
- Ty chcesz co? - zapytałam z wyraźnym przeciąganiem sylab.
Może nie była to zbyt elokwentna odpowiedź, ale nigdy nie uważałam siebie za osobę szczególnie inteligentną. Polly się zaśmiała. Czuła się przy niej trochę jak nierozgarnięte dziecko. Kiedy tak się delikatnie podśmiewywała nie wiedziałam czy to ja, czy ona jest dziwna. Przysięgłam sobie w tym momencie, że pozgłębiam trochę psychologię i stosunki międzyludzkie. Chociaż nie byłam wcale taka pewna, czy w którejś z tych dziedzin znajdę odpowiedź na łączącą mnie z Polly relację, która z pewnością była zaczątkiem przyjaźni, ale zdecydowanie również bardzo specyficznej dominacji intelektualnej. Dla jasności, to Polly przeważała mnie umysłem. Próbowałam zgadywać co może kłębić się w jej głowie, ale dałam za wygraną, bo szybko zdałam sobie sprawę, że osobowości kalibru ognistowłosej piękności nie będę potrafiła ogarnąć w swojej mizernej łepetynie.
- Chcę poznać twojego ojca - powtórzyła w sposób jakby była to najbardziej oczywista oczywistość na tym świecie. Westchnęłam zrezygnowana i drepcząc po piętach dziewczynie, zeszłyśmy razem na dół. Wedle starodawnego zwyczaju mój tata był już rozłożony przed telewizorem, z piwem w ręku, pilotem na stoliku obok i nogami założonymi na przysunięty stołek. W dodatku w niekompletnym odzieniu, bowiem w skład jego stroju wchodził biały podkoszulek - który już zresztą zdążył ufajdać - i ku memu okropnemu zażenowaniu, kalesony. Jakby wstydu było mi mało, kiedy pojawiłam się przed nim wraz z Polly, bynajmniej nie stał się skrępowany w związku ze swoim wyglądem, powitał nas tylko ciepłym uśmiechem i rzucił:
-Cześć dziewczynki - "cześć dziewczynki"! Kielich goryczy się przelał, automatycznie spaliłam buraka. Czy to jest spisane w jakimś międzynarodowym prawie, że rodzice zawsze muszą nas zawstydzać?
Odważyłam się spojrzeć na Polly, a widząc, że rusza ku kanapie z zamiarem zajęcia miejsca tuż przy moim ojcu, nakazałam sobie w myśli, oddać w niedługim czasie do okulisty.
Ruda spojrzała na mnie i poklepując pufę obok siebie, zachęciła mnie do dołączenia do nich. Popatrzyłam jeszcze na tatę i akurat spotkałam jego wzrok. Patrzył na mnie z wielkim znakiem zapytania wymalowanym na czole, mając zapewne nadzieję, że prześlę mu telepatyczną wiadomość z wytłumaczeniem zachowania mojej koleżanki. Widząc jednak zrezygnowanie na mojej twarzy i ruch w stronę kanapy, odpuścił sobie wnikanie w głębię kobiecego umysłu. Zwrócił głowę na wprost i powrócił do swojego, bezczelnie przerwanego mu, zajęcia, mianowicie - oglądania meczu rugby.
Znalazłszy się na kanapie pomyślałam, że spędzimy kilka minut w całkowitym milczeniu, że może Polly tylko się zgrywała swoją pozorną ekstrawagancją, a teraz wymiękła i wcale nie zamierzała prowadzić dyskusji z moim ojcem. Jakże się myliłam! W chwilę później usłyszałam głos wydobywający się z gardła ognistowłosej.
-Czym się pan zajmuje? - spytała. Ok, to pytanie jest dość w porządku, nie powinno wywołać niechcianych szoków.
-Jestem managerem w jednej z korporacji - odpowiedział grzecznie, z uśmiechem. W porządku. Póki co, idzie nieźle.
Zapadła kilkuminutowa cisza, którą przerwały równoczesne jęki niezadowolenia mojego taty i Polly. Popatrzyłam zdezorientowana i zorientowałam się, ze powodem rozczarowania tej dwójki było przyłożenie drużyny, której akurat nie lubili. Późniejszej rozmowy nie zrozumiałam za dobrze, ale było to coś w stylu:
- Gdyby poszedł na skrzydło, to by go zablokował!
- Właśnie! Ten nowy jest beznadziejny!
-Tak, czytałam, że jest z Connecticut. Pewnie dlatego jest taki niemrawy. Odkąd mój kuzyn tam zamieszkał zrobiła się z niego okropna jęczydupa. Ale ci idioci... Jeżeli przegrają ten mecz mogą nie przejść dalej!
Mój ojciec popatrzył na Polly z tą typową iskrą w oku. No wiecie, taką, która przejawia się u dorosłych, kiedy rozmawiają właśnie o sporcie. Albo o Kamasutrze.
-Interesujesz się sportem jak widzę?
-Tak, proszę pana. Chodziłam z ojcem na mecze kiedy byłam mała, teraz chodzi sam, ma nawet miejsce w loży.
-W loży? Ależ ja też! Koniecznie musimy kiedyś zjeść razem kolację! Powiedz o tym tacie, dobrze? - Później tata odpłynął do swojego własnego świata pt.: "O Jezusie! Będę miał kumpla do oglądania meczy!". Skorzystałam z chwilowego odlotu ojca, ciągnąc za sobą Polly, wstałyśmy z kanapy. Ruda poszła za mną, choć nie ukrywała, że chciałaby dooglądać mecz. Do prawdy, nie spotkałam nigdy wcześniej osoby o tak sprzecznych ze sobą emocjach.
Cóż, mimo wszystko, nie było źle! Moja przyjaciółka rozmawiała jedynie z moim ojcem na temat meczu rugby, może trochę zbyt...umm, żywo - tak, to chyba dobre słowo - ale w gruncie rzeczy, mogła podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami, na temat rozwoju bakterii w ludzkim odbycie, więc... tak, byłam dumna z jej umiejętności hamowania swoich dziwacznych zapędów.
Wróciłyśmy do mojego pokoju i przez kilkanaście minut zadowalałyśmy się prostą, niezobowiązującą rozmową. Zdążyło mi się jednak przypomnieć, że do tej pory nie usłyszałam jeszcze werdyktu Polly, co do moich rysunków. Ciekawość rzeczą ludzką - -w myśl tej reguły, postanowiłam wyzbyć się wątpliwości i i przyjąć "na klatę" każdy wydany przez nią osąd.
-Ammm, Polly? - zaczęłam. Popatrzyła na mnie, unosząc brwi pytająco. - Co ty właściwie sądzisz o moich pracach?
Milczała o sekundę za długo, uruchamiając w mojej głowie, panikarską funkcję.
-To znaczy... ja wiem, nie jestem żadnym Picassem, ani nic takiego. Ale myślałam dotąd, że moje rysunki są całkiem niezłe. Ale milczysz, no i... no i już nie wiem! Powiedz, co sądzisz? Polly, powiedz, bo się denerwuje. Chociaż, czekaj! Masz taką minę... Nie podobają ci się! Nie, nie mów, nie chcę wiedzieć! Nie, poczekaj, chcę. O Jezusie! - rzuciłam się na łóżko zmordowana moim bezsensownym wywodem.
-To jedne z najlepszych prac jakie widziałam.
Momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej i wybałuszyłam na nią oczy. Starałam się doszukać jakiejś kpiny, ale miała całkowicie poważną minę. To mnie tak okropnie rozczuliło, że rzuciłam się na nią, jak tygrys na swoją ofiarę,z tym wyjątkiem, że nie chciałam Polly pożreć. Przeciwnie.
Ognistowłosa wyszła około dwudziestej. W bólem serca ją żegnałam. Zastanawiam się czy możliwe, by osoba, która nigdy nie miała szansy z nikim nawiązać bliższej znajomości, mogła w ciągu jednego dnia znaleźć przyjaciółkę z typu "aż do grobowej deski"? I to w dodatku o tak niezwykłej osobowości. Miałam głęboką nadzieję, że tak.
Ułożyłam się do snu już o dwudziestej pierwszej, bo byłam naprawdę wykończona. Mimo to, telepałam się z boku na bok, nie mogąc znalaeźć dogodnej pozycji do snu. To naprawdę irytujące, że kiedy jest się szalenie zmęczonym czasem zasnąć trudniej niż kiedy ma się dożo energii. Ostatecznie udałam się do krainy snów około dwudziestej drugiej.
***
Najpierw zobaczyłam światło. Myślałam, że znów znajdę się na skarpie, obserwując otwarte morze, jednak jasne barwy tylko przez chwilę mignęły mi przed oczami. W następnym momencie stałam na środku dużego pokoju, pogrążonego w półmroku.
Wiedziałam, że stoi za mną, pomimo, że nie mogłam tego wiedzieć. Dziwne. Odwróciłam się. Był jakieś cztery metry ode mnie, w miejscu gdzie promienie słońca, wpadające przez niewielki lufcik, cudownie oświetlały jego mleczną cerę. Ciemny błękit jego oczu znów wprawiał mnie w ten dziwny stan.
Pomyślałam, że chłopak może za chwilę zniknąć, tak jak poprzednio. Obawiałam się tego, chciałam z nim porozmawiać. Wydało mi się to głupie jedynie przez chwilę - wiecie, rozmowa z wyśnionym chłopakiem. Ale tak czułam.
Głośno przełknęłam ślinkę i bez wyraźnie określonego planu, odezwałam się.
-James?... - Dotychczas patrzył na mnie z lekkim zmieszaniem, ale na dźwięk swojego imienia, wypowiadanego przez mnie, w ego oczach zabłysło ciepło, a na ustach pojawił się miły, choć niezbyt szeroki uśmiech.
-Zapamiętałaś - odpowiedziałam uśmiechem. - A czy ja mógłbym poznać twoje imię?
-Elizabeth. Chociaż lepiej Lizzy.
-Lizzy... - powiedział to zmiękczając głoski, bardzo seksownie, wywołując u mnie gęsią skórkę.
Rozejrzałam się dookoła, o czymś przypominając.
-Czemu mi się śnisz?
Trochę sposępniał, ale minimalnie, po czym z odrobinę smutniejszym uśmiechem oznajmił:
-Gdybym wiedział... - lekko się zaśmiał. - Dziwne rzeczy się na tym świecie dzieją.
-Więc... - kiedy zaczynałam mówić, miałam nadzieję, że po wypowiedzeniu pierwszego słowa, reszta wleci mi do głowy. Myliłam się.
Wzdrygnęłam się, kiedy dostrzegłam, że James rusza w moją stronę, jednak szybko się rozluźniłam. Czułam się w jego towarzystwie spięta, ale jednocześnie miałam wrażenie, że w jakiś pokręcony i niezrozumiały sposób, jest mi bliski.
Chwycił mnie swoja ciepła dłonią, za nadgarstek i delikatnie przyciągając w swoją stronę, powiedział:
-Pokażę ci coś.
Bez wahania poszłam za nim.

2 komentarze:

  1. Po pierwsze twój nagłówek jest boski^^ Mam taki sam, na wyświetlaczu, gdy włączam swój komputer:3
    Ale, ale, przyszłam tutaj by skomentować opowiadanie^^
    Matko! Polly to...świruska, w pozytywnym sensie oczywiścieXD Uwielbiam takie bohaterki, nie szablonowe, kreatywne.:)
    Całe opowiadanie pisane w bardzo ciekawy sposób i masz styl, kochana!
    Czekam na coś nowego^^
    Dodaję też do obserwowanych^^
    Pozdrawiam:3

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekam, aż odwisisz ;)
    Zapraszam na mojego bloga: http://all-is-need-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń