sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział IV: Pierwszy dzień szkoły

Od rana krzątałam się bez celu po domu, choć miałam tak wiele do zrobienia. Wszystko leciało mi z rąk i każdy drobiazg przypominał sen z minionej nocy.
'James'. To imię echem odbijało się po mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju. Czułam się jak mała, żałosna dziewczynka, która przejmuje się zwykłą fantasmagorią. Cholera! Ale to było takie... prawdziwe. Po obudzeniu się miałam wrażenie, że naprawdę dotknęłam palców tego chłopaka. Co chwilę spoglądałam na swoje dłonie, jakby oczekując, że pojawi się na nich jakiś dowód świadczący o realistyczności tego gestu.
Schodziłam po schodach z torbą przewieszoną przez ramię. Jakimś cudem udało mi się ubrać, nie zapomniałam nawet o umyciu zębów, ani fryzurze czy makijażu. Każda minuta oddalała moje myśli od nocnej fantazji, lecz czas nie mógł całkowicie wymazać tego wspomnienia,także śniadanie zjadłam z mocno strapioną miną, co wywołało podejrzliwość u mojej mamy. Pytała po kolei o moje zdrowie, samopoczucie, czy się stresuję w związku z pierwszym dniem szkoły, czy o niczym nie zapomniałam i czy chcę by mnie podwiozła. Udzielałam jej zgodnych z prawdą odpowiedzi.
- Tak, dobrze się czuję, zarówno fizycznie jak i na umyśle. Nie, nie stresuję się, ponieważ poznałam już sporo osób z mojej szkoły, a Charlie obiecała nawet, że pokaże mi co gdzie jest w liceum. I nie, nie musisz mnie podwozić, bo do szkoły idę właśnie z Charlie. - Powiedziałam niemal bez przerwy na oddech.
Mama zachichotała. Zdała sobie sprawę, że zachowała się jak jedna z tych nadopiekuńczych mamusiek z seriali komediowych. Ledwie skończyłam jeść swoją parówkę, a ktoś zadzwonił do drzwi. Zerwałam się z krzesła, zabierając leżącą przy nim torbę i żegnając się mamą wyleciałam z kuchni na korytarz. Za drzwiami stała rzecz jasna Charlie i witała mnie promiennym uśmiechem. Odpowiedziałam jej tym samym. Ona, podobnie jak moja rodzicielka, chciała wiedzieć, czy się stresuję. I dostała tę samą odpowiedź. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy wszystkie kobiety o imieniu Charlotte są takie troskliwe. Zaśmiałam się na tą myśl. Droga do szkoły była krótka, ale zdawało mi się, że przeszłyśmy całą trasę jeszce szybciej, ponieważ towarzystwo blondynki było naprawdę miłe.
Liceum im. Joanny d' Arc było ponad wiekowym budynkiem, ale bynajmniej nie było zniszczone. Przed szkołą rozciągał się rozległy parking, który teraz był już w połowie zapełniony.
Poczułam drobne zdenerwowanie przekraczając próg instytucji edukacyjnej. Chciaż, znalazłoby się na to uczucie inne, lepsze określenie. To był paraliżujący strach! Stanęłam w miejscu jakby mnie wmurowało w posadzkę i patrzyłam na kręcących się po korytarzu uczniów. Charlie obejrzała sie na mnie zdziwiona, a po chwili parsknęła.
- Nie stresujesz się, powiadasz?
Naprawdę. Wcześniej tego nie odczuwałam. Chyba przez to, że dalej po moim umyśle pałętał się ten sen. Ale teraz poczułam się jakby ktoś rzucił we mnie kulą zrobioną z rzeczywistości, w której byłam szarawą, nikomu dobrze nie znaną dziewczyną. Młoda Hacklith chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą wciąż się podśmiewując. Postanowiłam trzymać się blisko niej. Zrównałam z nią kroku i przybliżyłam tak, że ocierałyśmy się ramionami. Śmeszne, zupełnie jakby rok młodsza chudzina mogła obronić mnie przed całym złem tego świata.
Doczłapałam razem z Charlie aż do sali gimnastycznej, gdzie miał się odbyć apel. Z kążdą chwilą rozluźniałam się coraz bardziej, widząc, że uczniowie nie zwracają na mnie zbytniej uwagi, a jeśli już to uśmiechają się miło, jak to do nowej twarzy. Idąc korytarzem natknęłyśmy się nawet na grupkę moich rówieśników, z którymi wcześniej poznała mnie sąsiadka. Byli mili, zagadywali mnie, a i ja czułam sie z nimi dość swobodnie, toteż pozwoliłam sobie nawet na krótki żart, który wywołał u nich śmiech. Byłam prawdziwie zadowolona i w pewnym sensie dumna z siebie. Poczułam, że mogę być interesującą osobą, Z KTÓRĄ można się śmiać,a nie Z KTÓREJ można się śmiać.
Zajęłyśmy miejsca gdzieś w dalszych rzędach. Apel dyrektora, niezmiennie jak w innych szkołach był nie do zniesienia nudny, nasycony przestrogami, co to wolno, a czego nie i kilkoma jakże wymuszonymi słowami nadziei o tegorocznych dobrych wynikach uczniów. Po zakończeniu przemówienia uczniowie meli 20 minut przerwy zanim miały rozpocząć się lekcje. Ten czas wykorzystałam na znalezielie sekretariatu, gdzie musiałam odebrać plan lekcji i klucze do szafki. Charlie niestety musiała mnie opuścić, więc nie miałam innego wyjścia, jak poradzić sobie samej. Zapytałam kilka osób o drogę, przy tym poznając kilku nowych ludzi i bez większych problemów dotarłam do celu.
Sekretarka była grubszą kobietą po czterdziestce, ale z ciepłym uśmiechem i przyjemnym głosem. Mówiła do mnie "skarbie" i "dziecino". Zaczęłam się zastanawiać czy wyraża się tak do każdego, czy tylko ja wzbudzam w niej litość tak wielką, że aż posuwa się do takich określeń. Uznałam jednak, że takie myśli nie mają sensu, bo i tak nie było sposobu, bym mogła się przekonać, która wersja jest prawdziwa. Sekretarka dała mi kartę z wydrukiem moich zajęć i kluczyk do szafki nr 114, wytłumaczyła jak mniej więcej się do niej dostać, a później pożegnała mnie słodkim tonem.
Dzięki instrukcjom kobiety bez problemu odnalazłam swoją szafkę. Była na końcu głównego korytarza, tuż obok sali historycznej. Kiedy znalazłam się na miejscu zauważyłam, że jakiś chłopak opiera się o moją szafkę. Był wysoki i jak na mój gust przystojny. Miał jasne, potargane włosy i śniadą cerę. Głowę miał pochyloną, bo pisał SMS, dlatego też nie zobaczyłam jego oczu. Przerwa się kończyła, więc jeśli chciałam na czas dostać się na swoje zajęcia musiałam dostać się też do szafki, a to oznaczało, że bez konfrontacji z blondynem nie mogło się obejść. Podeszłam do niego ostrożnie. Nie musiałam się odzywać, on zobaczył mój cień i podniósł wzrok. jego oczy były ciemnoniebieskie. Bardzo ładne. Ale kiedy je zobaczyłam przypomniałam sobie również James'a - mojego nowego, wyśnionego kolegę i jego szafirowe tęczówki. Tak, oczy stojącego przede mną chłopaka nie mogły nawet konkurować z oczami James'a.
- Amm...Hej? - Odezwał się chłopak. Teraz zdałam sobie sprawę, że tak po prostu sobie stałam obok niego i nic nie mówiłam. Aż drgęłam na myśl o tym na jak wielka idiotkę musiałam wyjść.
-Oh, taa. Cześć. - W końcu z siebie wydusiłam.
-Moge ci w czymś pomóc? - Zapytał.
-Właściwie, to tak. Otóż szafka, o którą się opierasz jest moja i... - Nie musiałam kończyć. Zrozumiał o co mi chodzi i szybko oderwał się od szafki.
-A tak. Wybacz.
Przeszłam koło niego i otworzyłam kluczykiem metalowe drzwiczki. Wpakowałam do szafki kilka zeszytów, bluzę i strój na zajęcia gimnastyczne.
Zorientowałam się, że chłopak nie poszedł, ale stał i mi się przyglądał. Popatrzyłam na niego, a on lekko speszony powiedział:
-Chyba się nie znamy. Jestem Mark Daniels. - Przedstawił się grzecznie.
-Lizzy Carter. Rzeczywiście, nie znamy się. Dopiero co się wprowadziłam do Count Creek. - Mówiłam z uśmiechem. Czułam jakbym w pewien sposób onieśmielała chłopaka i bynajmniej nie było mi z tym źle.
-Oh, tak? A gdzie kiedyś mieszkałaś? - Dociekał.
-W Homptons. Ale nie bedę teraz o sobie mówić, bo to bardzo długa i niezbyt radosna historia, a za chwilę lekcje, więc... - Wygadywałam jakieś bzdury. Po co ja tyle paplałam? Zapytał tylko skąd jestem, a ja w odpowiedzi uprzedziłam już kilka następnych pytań, których wcale przecież nie musiał zadawać.
-Tak, tak, jasne. Kiedy indziej o tym. - Mark nie zauważył niczego nietaktownego w mojej odpowiedzi. Przeciwnie, chyba się speszył swoją ciekawością, jakby to było coś złego, bo wbił wzrok w swoje znoszone trampki. Ja tymczasem dokończyłam zapełnianie szafki.
-To... jaką masz pierwszą lekcję? Potrzebujesz może, żeby ci wskazać drogę? - Zaskoczył mnie tym. Nawet nie spojrzałam na swój plan. Postanowiłam zrobić to teraz. Przeleciałam wzrokiem po wydrukowanej tabelce i odnalazłam odpowiednią kratkę w kolumnie PONIEDZIAŁEK.
-Teraz powinnam mieć hiszpański z p. Goodwell' em. Sala nr 8. - Odczytałam. Ponieważ nic mi to nie mówiło i nie mijałam nawet takiej sali postanowiłam poprosić o pomoc Daniels'a. - Mógłbyś mi wytłumaczyć jak tam dojść?
Rozweselił się jakby, dumny, że może mi w czymś pomóc.
-Zaprowadzę cię tam! Ja mam biologię kilka sal dalej. - Uśmiechnęłam się tylko do niego i zamknęłam szafkę. Ruszyłam za blondynem. Kilka pierwszych chwil było całkiem ciche, co zdaje się nie odpowiadało mu i narzucił temat.
-Goodwell to fajny gość. Mam z nim lekcje. tylko, że w poziomie dla zaawansowanych
-Wow. Dla mnie hiszpański to czarna magia. Wolę angielski, nasz rodzimy język zresztą. Jak się zastanowić to sporo piszę. Opowiadania, wiersze, strofki... - Urwałam, bo znów się zapędziłam. Mark nie miał mi tego za złe. Chyba nawet cieszył się, że postanowiłam powiedzieć mu coś o sobie. Moment później byliśmy już pod odpowiednią salą. Pożegnałam się z chłopakiem, a ponieważ lada chwila miał być dzwonek, postanowiłam już wejść do sali. On na do widzenia, rzekł, że ma nadzieję mieć ze mną jakieś zajęcia. Zaprozentowałam mu jeden z moich uśmiechów i zniknęłam za drzwiami.
---------------------
Miałam jeden dzień zwłoki. Mam nadzieję, ze mi wybaczycie ;) Rozdzaił bez szału, ale jest i w gruncie rzeczy dość ważny, bo pojawia się w nim Mark, z którym będzie jeden z wątków. Nastepna notka 17 sierpnia. Chyba :P Zapraszam do lektury.
Kocham ;***

4 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba ten rozdział. Naprawdę dobrze piszesz.
    opowiadanie-1d-boys.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony uwielbiam twojego bloga. Jest naprawdę dobry, umiesz świetnie wszystko opisywać. Z drugiej... wpędzasz mnie w kompleksy ;c tak czy inaczej, niecierpliwie czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm .. Bardzo fajne opowiadanie .. Masz talent : )
    Czekam na kolejne i zapraszam do mnie :)
    http://life-is-just-full-of-joy-with-friends.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne , naprawdę :*
    www.idealny-swiat-nadine.blogspot.com
    obserwuję : D

    OdpowiedzUsuń