wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział II: Count Creek wita!

Po kilku godzinach podróży mym oczom wreszcie ukazał się znak z napisem "Welcome to Count Creek". Cały entuzjazm, który długa jazda samochodem, uprzednio we mnie zdławiła, powrócił i wielce rozochocona wierciłam się na tylnym siedzeniu. Wyjrzałam przez okno, chcąc zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej miejsc. Wszystkie wystawy sklepowe, ulice, kawiarnie, nawet ludzie - wydawali się znajomi. Spowodowane było to zapewne faktem, iż od tygodnia przeglądałam strony internetowe o tej miejscowości, widziałam chyba każde zdjęcie jakie tylko można znaleźć w wyszukiwarce Google.

Wjechaliśmy w uliczkę, przy której znajdowały się domki mieszkalne. Wgapiałam się zauroczona w obrazy , prezentowane moim oczom. Samochód zatrzymał się na jednym z podjazdów. Zerwałam się, by wysiąść. Powstrzymały mnie jednak pasy, których zapomniałam odpiąć. Szybko naprawiłam swój błąd i już po chwili cała w skowronkach biegłam do frontowych drzwi. Pośpieszałam tatę, który grzebał w schowku samochodowym w poszukiwaniu kluczy.

Gdy znalazłam się w środku byłam wprost oniemiała. To był zdecydowanie dom z moich marzeń. W powietrzu unosił się przyjemny, cynamonowy zapach. Zrobiłam głęboki wdech, by móc lepiej poczuć zniewalającą woń. Łaziłam z pokoju do pokoju z niezmiennie towarzyszącymi mi okrzykami zachwytu.

Korytarz wydawał mi się niezwykle długi, choć tak naprawdę nie należał chyba do takich. Kuchnia była niewielka, ale ciepła. Znalazły się tam wszystkie niezbędne meble i urządzenia. Przechodziło się z niej do jadalni, w której stał duży stół z całym kompletem krzeseł. Już wyobrażałam sobie całą naszą rodzinę, jedzącą przy nim świąteczną kolacje. Następnym pomieszczeniem, które musiałam zwiedzić był salon z wyjściem na taras. W tym pokoju bardziej niż we wszystkich innych wyczułam dekoratorską rękę mojej mamy. Był kominek z ładnymi drewnianymi wykończeniami. Nad nim wisiały rodzinne zdjęcia. Ja, kiedy miałam trzy lata, siedząca przed telewizorem i jak w transie patrząca na emitowane kreskówki. Ja podczas mojej pierwszej jazdy konnej. Ja z moimi braćmi ciotecznymi. Ja na pierwszej lekcji rysunku. Byłam na każdym zdjęciu. Zrobiło mi się cieplej na wspomnienie moich najmłodszych lat. Wyrwałam się z zadumy, gdy tylko przypomniałam sobie, że muszę kontynuować oględziny. Okręciłam się w koło. W salonie była duża sofa i kilka foteli. Aż prosiły się, by się na nich rozłożyć. Nie pozwoliłam jednak mojemu zmęczeniu wygrać z zapałem. Wyszłam na taras. Można było zejść z niego do ogrodu. A w nim zauważyłam świeżo posadzone kwiaty. Moja mama była naprawdę cudowną kobietą. Znała się na wszystkim. Gotowaniu, sprzątaniu, dekoracji wnętrz, ukończyła różnorakie kursy, a kiedy prosiłam o pomoc z pracą domową okazywało się, że pamięta wszystkie definicje i wzory matematyczne. Nadawała się również na ogrodnika, bo nie ulegało mojej najmniejszej wątpliwości, że to ona zajęła się sadzeniem tych wszystkich roślin.

W podskokach wyszłam znów na korytarz. Zajrzałam do łazienki. Była urządzona w nowoczesnym stylu i - co najbardziej mnie w niej urzekło - tuż nad zlewem wisiało podświetlone lampami wbudowane lustro i mnóstwo półeczek. Po zwiedzeniu każdego zakątka na parterze wbiegłam schodami na pierwsze piętro. Pierwszym pomieszczeniem na jakie się natknęłam było biuro mojego ojca. Nie zwróciłam na nie szczególnej uwagi, bo wiedziałam, że i tak nie będę tam częstym gościem. Następnym pomieszczeniem była sypialnia rodziców. Mieli duże łóżko wyścielane aksamitną pościelą. Po obu jego stronach stały szafki nocne. Moje zainteresowanie przykuła szafa wnękowa. Uwielbiałam takie cuda techniki. Niby nic nadzwyczajnego, ale w starym domu nie było czegoś takiego. Musiałam więc, no po prostu musiałam, chwile pobawić się w rozsuwanie i zasuwanie jej. Pod ścianą stała mała toaletka z już poustawianymi bibelotami mojej mamy. Pokój był bardzo jasny, dzięki ogromnemu oknu, przysłoniętemu jedynie lekką firaneczką.

Na korytarzu znajdowały się już tylko jedne drzwi, toteż musiały prowadzić do mojego pokoju. Łapiąc za klamkę byłam niezwykle zestresowana. Tak! Przejmowałam się taką głupotą!
Sypialnie była pomalowana karmazywową fabą. Cała podłoga pokryta była miękkim jasnym dywanem. Łóżko zdawało się jak dla jakiejś księżniczki. Przy nim stała szafeczka nocna z nocną lampką. Tu również była wbudowana szafa, zajmująca połowę ściany. W dalszej połowie stało biurko. W pokoju znajdował się też nieduży stolik i dwa fotele. W moim pokoju było też kilka szafek, półek i regał z książkami. Chodziłam po pokoju i zauważyłam, ze są tam wszystkie moje rzeczy z dawnego mieszkania. Kilka plakatów ulubionych zespołów porozwieszanych po ścianach, każda książka, którą kupiłam na pchlim targu, płyty poustawiane na półce, nawet starannie poukładane ubrania grzały miejsce w szafie.

Nawet nie zauważyłam kiedy do pokoju weszła moja mama, ale myślę, że przyglądała się mi już do kilku dłuższych chwil. W końcu zwróciłam na nią uwagę.

- Jeśli coś jest nie tak, to możemy jeszcze przemeblować, zmienić kolor... - zaczęła.

Przerwałam jej podchodząc do niej i mocno ją ściskając.

- Jest idealnie. - Wyszeptałam ciepło. - Dziękuję.

Później razem zeszłyśmy na dół, na kolację. Jedliśmy w jadalni, nie w kuchni, w ramach "przetestowania" nowego mebla. Posiłek stanowił stosik kanapek przygotowanych przez moją rodzicielkę i zrobioną na szybko sałatkę, będącą specjalnością ojca. Po zjedzeniu, idąc po schodach do swojej sypialni, usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Zmieniłam kierunek poruszania się i moment później otwierałam dębowe drzwi. Przywitały mnie trzy serdeczne uśmiechy.

- Cześć. Ty zapewne jesteś Lizzy. Twoi rodzice mówili, że dziś ostatecznie się wprowadzacie i postanowiliśmy przywitać was w sąsiedztwie. - Oznajmiła kobieta w średnim wieku, trzymająca w ręku talerz z pachnącą szarlotką.

- A-ach. Tak. Proszę, wejdźcie. - Zaprosiłam do środka ją, jej męża i córkę, która wyglądała na moją rówieśniczkę.

Poszli prosto do kuchni, gdzie moi rodzica zajmowali się zmywaniem. Następne kilka minut minęło na wymienianiu radosnych przywitań i chwaleniu wystroju. Nim się obejrzałam rodzice i Państwo - jak się dowiedziałam - Hacklith szczebiotali o czymś zajadając się ciastem, a ja i ich córka, która z resztą, nosiła to samo imię co moja mama, znalazłyśmy się w moim pokoju. Dziewczyna kazała mi się zwracać do siebie Charlie. W czasie rozmowy dowiedziałam się, że jest rok ode mnie młodsza. Była sympatyczna osobą, od razu zrodziła się między nami nić porozumienia. Jak się okazało Charlie miała podobny gust muzyczny co ja i w większości rozprawiałyśmy o ulubionych wykonawcach i piosenkach. Opowiedziała mi też co nieco o miejscowym liceum. Twierdziła, że ludzie są bardzo mili i jest pewna, że szybko się zaaklimatyzuję. Wierzyłam jej. Wydawała się niezwykle szczera i promienna. Cieszyłam się, że znalazłam koleżankę już pierwszego dnia dnia w Count Creek. W dodatku z pewnością wiedziała o mojej chorobie, a mimo to nawiązała ze mną znajomość. Pomyślałam, że możemy się zaprzyjaźnić. Dziewczyna była podobna do mnie charakterem. Nawet trochę mnie przypominała pod względem wyglądu. Również miała blond włosy - ale te jej były o ton czy dwa ciemniejsze - i niebieskie oczy, które z kolei były jeszcze jaśniejsze niż moje.

Kiedy wybiła 22.00 musieliśmy się niestety pożegnać z sąsiadami. Później tylko szybko się umyłam i od razu poszłam spać. Byłam bardziej zmęczona niż mi się zdawało, bo już po chwili od wtargnięcia pod pierzynę znalazłam się w objęciach Morfeusza.

***

Stałam na wzgórzu w przewiewnej, bladoróżowej sukience. Podziwiałam rozpocierający się przed mną widok. Słońce podczas zachodu nigdy nie wydawało mi się jeszcze tak wyraziście czerwone. W uszach dudnił mi wiatr, który rozwiewał przy okazji moje włosy i bawił się fałdami sukni. Zatrzęsłam się z zimna. Nagle uświadomiłam sobie, że muszę coś zrobić. Muszę się odwrócić.

Spojrzałam za siebie i zobaczyłam lekko rozmazaną męską sylwetkę. Bardzo chciałam, ale nie mogła dowidzieć jej twarzy. Postać zaczęła iść w moją stronę, ale dalej była niewyraźna. Po chwili zobaczyłam, że pojawiają się kolejne sylwetki, równie ciemne i nieznane. A później wszystko stało się jedną wielką mieszaniną różnych barw. Nie dało się wyodbrębnić już żadnego kształtu. Następnie wszystko pochłonęła ciemność...

Obudziłam się z dziwnym uczuciem chłodu. Zupełnie tak jakbym naprawdę stała na wietrze. Rozejrzałam się po pokoju. Okno i drzwi były zamknięte. Nie było mowy o przeciągu.

Poczułam, że wciąż jestem śpiąca. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 6.38. Postanowiłam jeszcze pospać. Zanużyłam się pod kołdrą i szybko zasnęłam z powrotem. Tym razem nie śniło mi się nic.

5 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, Zakręcona. Spodziewałam się jakiejś taniej opowiastki nastolatki, która ubóstwia 1D, czy Biebera. Nie mam nic przeciwko nim, ale opowiadania z nimi są najczęściej denne. A tu proszę jakie zaskoczenie ;) Nie dość, że ciekawie piszesz to masz bogate słownictwo, a opowiadanie wciąga. Jednak zapominasz o znakach interpunkcyjnych i zbyt 'idealnie' opisujesz. Strasznie się starasz, więc czasami piszesz ciężko. Staraj się pisać lekko i beztrosko, okej? Poza tym bardzo mi się podoba pomysł. Nie wiem, czy chcę czytać to opowiadanie. Jednak zapraszam do mnie i zachęcam do informowania o nowych rozdziałach na moim blogu. Przynajmniej kilka razy. Chcę wiedzieć jak to się potoczy. [http://you-are-perfect-cause-you-are.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie . Oczywiście dodaję do obserwowanych i liczę na rewanż ; 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! To się czyta z zapartym tchem. Idealnie splatasz zdania. Dodaje do obserwowanych :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz świetnego bloga !
    Nic dodać , nic ująć !
    Kiedy NN ?
    Nie mogę się doczekać !

    OdpowiedzUsuń