sobota, 21 lipca 2012

Prolog


Ściskałem mocno rękę Charlotte. Przygryzała nerwowo wargi i co chwila spoglądała na zegar. Byłem zbyt zmęczony, by ją uspakajać. Siedzieliśmy w ciszy przy szpitalnym łóżku. Leżał na nim nasz największy skarb. Nasza silna córeczka. Miała szesnaście lat, a wydawała się taka mała. Była zbytnio wychudzona. Niegdyś opalona buzia, teraz stała się nienaturalnie blada, nawet trochę sina. Przerzedzone blond włosy wiły się na poduszce. Przeraziło mnie to, że pomyślałem, że wygląda jak nieboszczka. Mało brakowało. Cztery lata choroby. Próbowaliśmy leczenia, ale serce było za słabe. Nie wytrzymywało. Potrzebny był przeszczep. Jakże się ucieszyłem, kiedy usłyszałem, że jakiś osiemnastolatek z Wirginii zmarł, a rodzice chcą oddać jego narządy. Jego serce spełniało wszelkie predyspozycje, by dać je Lizzy. Operacja skończyła się trzy godziny temu. Lekarz mówił, że nie było żadnych komplikacji, ale i tak się boję. Teraz czuwam z żoną nad nią i modlę się, bym jeszcze raz mógł zobaczyć te zawsze wierzące, modre oczy.

2 komentarze:

  1. hmmm, brzmi nieźle wrócę niedługo i przeczytam resztę:D Jak chcesz zajrzyj i do mnie;D http://pu-arisa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Super Blog!
    Zasubskrybowałam (:
    I czy mogę prosić o rewanż?
    http://moekyuna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń